Recenzujemy książki
Zapraszamy wszystkich chętnych do pisania recenzji przeczytanych książek. Mogą to być nowości z naszej biblioteki, ale niekoniecznie. Czasem porusza nas (pozytywnie lub negatywnie) książka starsza. Dajcie upust recenzenckiej wenie!
Zgłoszenia u łączników lub w bibliotece.
„Wielki Gatsby” F.S. Fitzgerald-recenzja Marcina Wójcika III E
“Wielki Gatsby” jest to jedno z ważniejszych dzieł literatury międzywojnia. Historia toczy się na początku lat 20. XX wieku w Nowym Jorku i okolicach. Były to czasy prohibicji, rozwoju zorganizowanej przestępczości, gangów i upadku moralności. Autorem jest Francis Scott Fitzgerald, a jego utwory, na których piętno odcisnęły przemiany obyczajowe w Ameryce lat 20., wyrobiły mu opinię kronikarza epoki jazzu.
Fabuła z jednej strony nie jest skomplikowana, jednak wbrew pozorom o wiele poważniejsza niż mogłoby się wydawać. Bohaterem, który wprowadza czytelnika w świat książki, wcale nie jest tytułowy Gatsby, lecz Nick Carraway, absolwent Yale i weteran I wojny światowej. Wprowadza się on do West Egg na Long Island. Pech chce jednak, że ma on za sąsiada podejrzanego typka, który co noc organizuje imprezy. Nick, nie wiedząc dlaczego, sam zostaje zaproszony na ową imprezę. Ku jednoczesnemu zdziwieniu i rozczarowaniu bohatera nikt z obecnych nie zna gospodarza, wiedzą tylko, że nazywa się Gatsby i prawdopodobnie ma kontakty z mafią. Co więcej, gdy już udaje mu się znaleźć organizatora, ten, jakby znał go całe życie, zwraca się do niego „Stary druhu”.
Ale kim jest tytułowa postać, którą zwą „Wielkim”? Tak naprawdę to James Gatz. Opowiada wszystkim, że ukończył Oxford, a majątek zdobył na wojnie. Bardzo lubi spędzać czas z Nickiem i jego znajomymi, jest też dla nich hojny. Jednak nie bez powodu. W rzeczywistości jest on od wielu lat szaleńczo zakochany w… tak, to taki dwudziestowieczny odpowiednik Wokulskiego, który z miłości potrafił zmienić się z chłopca z ubogiej rodziny w poważnego biznesmena. Przemiana jest tak gwałtowna, że ukochana, pomimo upływu zaledwie pięciu lat od ostatniego spotkania, na początku go nie poznaje. Niestety, Daisy wyszła wcześniej za mąż, i choć nie jest szczęśliwa, a wciąż czuje coś do Jamesa, to tłumaczy się, że przecież coś kiedyś do ślubu ją skłoniło i nie chce zdradzać ukochanego. Nie wie ona jednak (lub nie daje po sobie poznać), że jej mąż również ją zdradza.
Pierwsza część książki dzieje się latem, co sprawia, że czytelnik przestaje mieć jakiekolwiek wymagania co do rozwoju akcji. Zdecydowanie się to zmienia, gdy paczka przyjaciół postanawia uciec od gorąca i wybrać się w podróż samochodami. Ta niby niewinna wyprawa stanowi kulminację fabuły. Bohaterowie kłócą się i postanawiają wracać osobno, w dodatku zamieniają się samochodami, a to dla części z nich kończy się tragicznie. Po powrocie do domu dla Nicka i reszty już nic nie zostaje takie samo.
Książka skupia się głównie na motywie patologicznej zdrady w związkach małżeńskich, która potem prowadzi do rękoczynów i samobójstw. Obok miłości również przyjaźń jest tutaj wystawiana na próbę. Bohaterowie muszą zdecydować, czy będą bezkrytycznie wspierać przyjaciół, czy jednak zdecydują się stanąć po stronie prawa i moralności. Kolejne fragmenty pokazują, że wybierają bardzo różne ścieżki, by na końcu całkowicie się od siebie oddalić.
Książka nie jest skierowana dla wszystkich. Przede wszystkim jest trudna w odbiorze. Bohaterów, którzy wnoszą coś do fabuły, jest niewielu, jednak ilość wymienianych amerykańskich nazwisk może przyprawić o ból głowy. Również sam Fitzgerald wplata wątki autobiograficzne, które tylko w pewnym stopniu są wyjaśniane w przypisach. Poza tym książka nie jest podzielona na rozdziały, ma tylko wyodrębnioną pauzę przy zmianach miejsc akcji. Sprawia to, że bardzo ciężko przerwać czytanie i wrócić do niego po kilku dniach. W skrócie: jeśli komuś nie przeszkadza czytanie stron po kilka razy, klimat lat dwudziestych oraz niekiedy błędne decyzje życiowe bohaterów wynikające z tego, że nie poznali oni jeszcze pewnych faktów, to zdecydowanie jest to wartościowy tytuł.
„Mistyfikacja” – recenzja Krystiana Kowala I H
Mimo że historia w „Mistyfikacji” jest wciągająca od pierwszych stron, a samą książkę czyta się naprawdę przyjemnie, to sam autor w pierwszych słowach pisze: „No tak.. jeśli to pierwsza moja książka, którą trzymasz w ręku, odłóż ją. Zwróć. Weź inną. Nie ma sprawy, ja poczekam”. I faktycznie, jeśli jest to wasza pierwsza książka z tego gatunku (czyli thrillera), radzę sięgnąć po coś innego, gdyż autor pisząc ją, był jedynie kilka lat starszy od nas i może ona zniechęcić do dalszego czytania wieloma niedociągnięciami. Jednym z nich może być nieco przewidywalna intryga, jednak tę wadę rekompensuje ogromna zaleta: pasja, jaką włożył w tę historię autor. Właśnie dzięki temu, że był tylko kilka lat starszy i myślał podobnie do nas, fabuła jest tak wciągająca.
Trzydziestoletnia Laura Ayars, była modelka, jest właścicielką domu mody Svengali. David Baskin to gwiazda sportu, koszykarz Boston Celtics, uważany powszechnie za najlepszego w lidze NBA. Łączy ich wielka miłość. Niestety, tuż po ślubie zawartym w Australii David Baskin tonie podczas kąpieli w oceanie. Nieświadoma grożącego jej niebezpieczeństwa Laura poddaje w wątpliwość oficjalną wersję wydarzeń. Czy rzeczywiście chodzi o wypadek, czy o samobójstwo, czy nawet o morderstwo?
Inne warte polecenia powieści tego autora to: „Zaginiona”, „Nieznajomy” (obie dostępne w naszej bibliotece), „W głębi lasu” oraz cały cykl z udziałem Myrona Bolitara, np. „Home” lub „Błękitna krew”.
„Dziewczyna z pociągu”- recenzja nr 1 Alicji Wcisłek I A
Najbardziej promowana w ostatnich miesiącach książka autorstwa Pauli Hawkins nawet doczekała się już ekranizacji. „Dziewczyna z pociągu” miała toczyć się jak pendolino, z okładką informującą o liczbie sprzedanych egzemplarzy w ciągu minuty i posłowiem-recenzją Stephena Kinga, miała być już bestsellerem i sukcesem wydawniczym, ale okazała się typowym pociągiem PKP.
Książka opowiada o dziewczynie, która codziennie jeździ do swojej wyimaginowanej pracy tym samym pociągiem, który zatrzymuje się przed tym samym semaforem, dokładnie naprzeciwko tego samego szeregu domów. Po jakimś czasie bohaterka zaczyna mieć wrażenie, że doskonale zna ludzi mieszkających w jednym z domów. Sądzi, że wiodą idealne życie, które sama chciałaby wieść. Pewnego dnia świat Rachel wywrócił się do góry nogami przez wydarzenie, które widziała tylko przez chwilę z pociągu. Dziewczyna ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie z daleka i tylko w swojej wyobraźni.
Informacje na okładce zaintrygowały mnie. Jaką opinię mam po lekturze? Intryga zagmatwana wokół niewielkiej liczby postaci i opisów oraz forma przedstawienia treści w krótkich rozdziałach nie wciąga w nałogowy świat dziewczyny, ale męczy czytelnika. Zaskakujące zakończenie historii z perspektywy trzech osób jest jedynym plusem tej książki. Reszta postaci wydawała mi się bez charakteru, tak jak papka, którą stworzył początkujący kucharz. Podejrzewam, że Stephen King przekartkował tę książką, a nie przeczytał.
Moim zdaniem, temat miał potencjał, którego nie wykorzystała autorka, lecz z uwagi na zaskakujące zakończenie i nadzieję, że film jest lepszy, dla chwili relaksu można ją przeczytać, a potem odłożyć na „półkę zapomnienia”.
” Bajki rozebrane” – recenzja Inez Litwin I H
Znana psychoterapeutka mówi: chcesz lepiej żyć – czytaj baśnie!
Książka Katarzyny Miller oraz Tatiany Cichockiej „Bajki rozebrane” to wciągający zbiór znanych nam wszystkim dokładnie baśni, który otwiera nam drogę do naszego dzieciństwa. Muszę przyznać, że zaintrygował mnie sam tytuł tego dzieła. Pomyślałam, co to może oznaczać i zainteresowało mnie to.
Po pierwszych słowach zrozumiałam, że jest to przetworzenie znanych nam dokładnie bajek na naszą rzeczywistość. Jako małe dzieci sens słów zawartych w baśniach rozumiemy całkowicie inaczej, lecz gdy spojrzymy na to z perspektywy czasu, okaże się, że wcale nie o to chodziło, że to, co rozumieliśmy przez te baśnie w rzeczywistości nie było tym, co autor pragnął nam przekazać. Autorki próbują odnaleźć w nich treści i znaczenia aktualne dziś. W losach Jasia i Małgosi, Kopciuszka, niezliczonych księżniczek i królewiczów zaklęte są problemy, smutki, marzenia, których doznajemy na co dzień. Jest to książka idealna dla osób, które poszukują siebie. Całość sprawia wrażenie przyjacielskiej rozmowy kobiet, które nie wahają się mówić o rzeczach trudnych, dotykają spraw egzystencjalnych, a jednocześnie potrafią przy tej rozmowie również dobrze się bawić.
Książka składa się z 19 rozmów autorek o baśniach przeważnie Andersena czy braci Grimm. W tym repertuarze, który bez wątpienia jest bogaty, można z łatwością odnaleźć swoją bajkę i siebie. Możemy sprawdzić, która interpretacja bardziej nam się podoba czy odnaleźć klucz do swojej bajki z dzieciństwa, którą uwielbialiśmy. Znajdujemy tu powiązania pomiędzy różnorodnymi bajkami takimi jak „Kopciuszek”, „Mała syrenka” czy „Śpiąca Królewna”.
Największą wartością tej książki jest wprowadzenie nas w magiczny i pełen wrażeń świat baśniowych symboli i postaci. Po tej lekturze możemy zacząć poszukiwania w naszym życiu. Może uda nam się znaleźć w nas samych Calineczkę, złą macochę czy Śpiącą Królewnę. Jak powiedziały autorki „Wychodzimy z baśni, pozostając w niej jednak. Bo baśń dzieje się wokół nas”.
„Never Never” – recenzja Agnieszki Osuch III G
Na tę książkę miałam chrapkę już od dłuższego czasu i w końcu wpadła mi w ręce. Wahałam się, czy nie okaże się totalną klapą. Opis na tylnej okładce nie zachwyca. Nic dziwnego – tak naprawdę nie jest odpowiedni. Sugeruje czytelnikowi coś innego niż jest w rzeczywistości. Dlatego nie zwracajcie na niego uwagi.
Na początku, przyznaję, trochę mi się dłużyła. Tematyka utraty pamięci nie jest moją ulubioną. Nie przepadam za tym mętlikiem w głowie bohaterów i powtarzającymi się w kółko pytaniami: kim jestem? gdzie jestem? dlaczego nic nie pamiętam? I mimo że te pytania przewijają się do końca książki, z rosnącą liczbą przeczytanych stron przestają przeszkadzać.
Trudno jest ją opisać, nie zdradzając niczego z fabuły. To dlatego, że jest tak zagmatwana i nawet na końcu niezupełnie wiemy, co tak naprawdę się stało. Wyzwala w czytelniku wiele emocji przez całą drogę. W jednej chwili miałam ochotę rzucić nią o ścianę, bo nie wierzyłam, że taki pomysł mógł komukolwiek przyjść do głowy. Ale dwie strony później przestałam się łudzić, że dwie autorki mają jakąkolwiek litość dla swoich czytelników. Otóż porzućcie nadzieję ci, którzy po to sięgacie: nie mają.
Mimo że w zasadzie książka opowiada dramatyczne losy bohaterów, jest pełna humoru. Dzięki temu nie sposób żałować poznania Silasa i Charlie. Mamy okazję zobaczyć ich z wielu stron. Patrzymy, jak sami siebie i siebie nawzajem poznają na nowo – raz za razem. To bardzo ciekawy proces. Jeszcze w żadnej książce się z tym nie spotkałam. Mimo ,,czystych kart” i zmieniającej się sytuacji, sposobu postrzegania siebie i świata, w głębi bohaterowie się nie zmieniają. A raczej nie zmieniają się ich uczucia.
Jednak zalecam czytanie tej powieści po uprzednim przygotowaniu psychicznym. Szczęśliwi będą fani kryminałów. Cały czas staramy się razem z bohaterami znaleźć i ułożyć wszystkie puzzle, nie widząc obrazu. Cytując Silasa, czujemy się po prostu tak, jakbyśmy chodzili po ciemnym pokoju, szukając włącznika światła. Mnie bardzo to denerwowało. Nie lubię, kiedy nic nie wiem.
Listy, zdjęcia, słowa. Przede wszystkim słowa. To one są tu kluczem. Autorki nadają im większe znaczenie niż w realnym świecie. Tu słowa są bronią. Sposobem na życie. Siłą. Zaklęciem. Mają swoje konsekwencje.
Nie wiem, czy książka Wam się spodoba. Nie jest przeznaczona dla każdego. Ale wiem jedno. Po jej lekturze nikt nie zapomni, że słowa nigdy, przenigdy nie są zwyczajne. Są obietnicą. Wiążą do końca.
I nie wolno ich łamać.
„Życie na miarę.Odzieżowe niewolnictwo”- recenzja Marcin Wójciak III E
„Śmierć jednego człowieka to tragedia. Śmierć milionów ludzi to statystyka” ten cytat świetnie oddaje sens książki.
Gdy 24 kwietnia 2013 roku dochodzi do katastrofy i zawalenia się budynku Rana Plaza, w którym mieściły się fabryki szyjące ubrania i gdy pozbawionych życia zostało według oficjalnej wiadomości około 1,2 tysiąca ludzi, świat nagle spostrzegł problem, który niestety do tej pory istnieje w Bangladeszu.
„Życie na miarę” to reportaż o ludziach, którzy są zmuszeni do pracy w szwalniach, gdzie codziennie ryzykują życie, a to wszystko za pensję, która ledwo pozwala wypełnić żołądek.
Ten tytuł zostanie z pewnością w mojej pamięci, gdyż bardzo lubię książki naukowe oraz autobiografie, jednak ciężko czyta mi się reportaże – to jak czytanie samych napisów do filmu dokumentalnego. Tutaj jest inaczej, już sam wstęp zaczerpnięty z „Jądra ciemności” J. Conrada świetnie wprowadza w realia, które przybliża książka. Trafiłem na nią za sprawą albumu „Labirynt Babel”, który porusza podobne tematy, tyle że w sposób poetycki.
Marek Rabij jest dziennikarzem działu gospodarczego „Newsweek Polska”. Pojechał do Bangladeszu kilkanaście dni po zawaleniu się Rana Plaza. Rok później powrócił do Dhaki, by zobaczyć, czy coś się zmieniło, oraz jak wyglądają realia miasta.
Stara się tam porozmawiać, z kim tylko można, od szwaczek po dyrektorów całych fabryk (chociaż z tymi ostatnimi okazało się to prawie niemożliwe).
Rozmawia z dziećmi, które nigdy dziećmi być nie mogły, rozmawia z kobietą, która przez ciężką pracę straciła wszystko, ze zdrowiem i znajomymi na czele, rozmawia z nowożeńcami, którzy z trudem mogą sobie pozwolić na uczczenie ceremonii w postaci jedzenia. Często używa określenia „najpodlejszy ryż”, który zaraz obok soczewicy jest podstawowym elementem w diecie ludzi ze slumsów. Na mięso stać nielicznych. Całość jest pięknie ubrana w zdjęcia – nie tylko kolorowe.
To nie iluminaci czy kosmici są temu winni, to każdy z nas. Razem i z osobna. Pozornie może się wydawać, że książka nie dokonuje wielkiego odkrycia, wszyscy wiemy mniej lub więcej o realiach azjatyckich i afrykańskich państw, to tak naturalne jak fakt, że papierosy są szkodliwe, a warzywa mają witaminy. I uważam to za największy upadek człowieczeństwa we współczesnym świecie. Przestało to szokować, cały świat patrzy na głód i ubóstwo, ten sam świat jest świadom świadectwa, jakie daje w sytuacji gdy mógłby coś zdziałać, ale nie robi nic. W psychologii nazywa się to efektem świadka lub widza. Możemy go zaobserwować, gdy w większej grupie ktoś musi zadzwonić po pogotowie lub gdy trzeba komuś pomóc wnieść torbę po schodach.
Jeśli ktoś się spodziewa prostej puenty w postaci zbesztania czytelnika i proszenia o zaprzestanie napędzania machiny zwanej konsumpcjonizm & konformizm, to się srogo zawiedzie. Wręcz przeciwnie, sami rozmówcy autora mówią zachodniemu światu, co powinien zrobić. Nie chcą litości, lamentu, tak nic nie wskóramy. Nie chcą również interwencji polityków, gdyż teraz pracują za dolara dziennie, jednak w przyszłości stracą nawet to. Producenci zwyczajnie przeniosą się dalej na wschód, np. do Wietnamu.
„Kogo obchodzi Bangladesz, ja nie wiem nawet, gdzie leży” – słyszymy ironicznie w utworze Bisza – muzyka. Nie musimy wiedzieć, gdzie leży, musimy zyskać świadomość, że coś się nie zgadza, gdy kupujemy ubrania 15-krotnie droższe niż rzeczywisty koszt produkcji. Nie łudzę się, że ta książka zmieni świat, że nagle wszyscy staną się otwarci i dobrzy dla siebie – to tak nie działa, a przecież oportuniści byli zawsze. Jednak widziałem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że w tej kwestii trzeba działać, część rozwiązań podaje nam również Marek Rabij, jednak nie wprost. Nad nimi potrzeba wiele refleksji.
14 złotych (bo już za tyle można książkę dostać) to naprawdę niewielka cena za pokazanie, że wydawanie takich i podobnych pozycji ma sens i znajdą one czytelników.
„I wciąż ja kocham” – recenzja Marcin Wójciak III E
Nicholas Sparks to jeden z najsłynniejszych pisarzy powieści romantycznych. Wiele z jego książek zostało zekranizowanych lepiej bądź gorzej. W mojej opinii jego książki nie różnią się tak diametralnie, więc opisywanie wszystkich nie ma większego sensu, zamiast tego skupię się na tytule „I wciąż ją kocham”. Jest to jedno z popularniejszych jego dzieł, głównie za sprawą filmu o tym samym tytule, choć w ocenie wielu odbiorców pierwowzór ma o niebo lepiej poprowadzoną fabułę. Ponieważ nie widziałem ekranizacji, mam nadzieję, że pozostanę bezstronny.
Fabuła skupia się na relacjach głównego bohatera, czyli Johna Tyree, z ojcem, którego przez większość życia nie rozumiał, oraz ukochaną Savannah, z którą przeżywa swoje najszczęśliwsze chwile. Kim jest właściwie John? W młodości nie zapowiadał się na żadną osobistość, wolał łapać fale na wybrzeżu i włóczyć się po mieście, a za wszystkie niepowodzenia obwiniał ojca, który samotnie go wychowywał. Jego historia potoczyła się tak, że zaciągnął się do wojska, możliwe, że była to forma ucieczki od przeszłości. Nauczył się tam samodyscypliny i odpowiedzialności.
Podczas jednej z przepustek zachowuje się szarmancko, ratując przed zalaniem torbę nieznajomej dziewczyny. Ta chcąc się odwdzięczyć, zaprasza go na ognisko, organizowane wraz z przyjaciółmi z wolontariatu. Niewiele trzeba było, by zakochali się w sobie po uszy. Jak to bywa w romansach, ich cechy wzajemnie się dopełniają, tworząc spójną całość. On nie widząc sensu w życiu, zaciąga się do armii amerykańskiej stacjonującej w Niemczech, czego później bardzo żałuje, ona jest bardzo religijną studentką, która chce poświęcić życie dla chorych dzieci.
Fabuła jest silnie powiązana z tłem historycznym, gdyż rozstanie dwojga zakochanych jest spowodowane przedłużającym się stacjonowaniem wojsk Johna w krajach Bliskiego Wschodu, m.in. po zamachu z 11 września.
Podsumowując, książka bardziej zasłynęła ze swoich cytatów aniżeli jako całość, jednak nie przeszkodziło to w rozchwytywaniu jej. Jeśli chcielibyście przekonać się, jak miłość Johna i Savannah przetrwa próbę czasu oraz jakie problemy rodzinne porusza Sparks, polecam najpierw przeczytać powieść, a dopiero potem obejrzeć film. Według mnie historia nie jest zbyt romantyczna i wzruszająca, i bardziej ciekawiło mnie, jak rozwinie się wątek relacji Johna z ojcem niż jego związek, jednak według opinii wielu powieść czyta się z zapartym tchem. Jako że nie da się obiektywnie stwierdzić tego, czy książka nas poruszy, jedynym sposobem, by się o tym przekonać, jest przeczytanie jej.
„Dziewczyna z pociągu” – recenzja nr 2 Maria Brzostowska I H
Najbardziej promowana ostatnio książka pt. „Dziewczyna z pociągu” autorstwa Pauli Hawkins podbiła cały świat. W krótkim czasie stała się bestsellerem, co było powodem, że sięgnęłam właśnie po tę lekturę.
Powieść opisuje życie głównej bohaterki Rachel, która straciła męża, pracę oraz popadła w alkoholizm. Można ująć, że znalazła się na życiowym zakręcie. Aby nie niepokoić swojej współlokatorki, dziewczyna codziennie jeździła do wymyślonej pracy zawsze o tej samej godzinie pociągiem, który zawsze zatrzymywał się przy semaforze naprzeciwko pewnego szeregu domów. Bohaterka każdego dnia obserwuje domowników jednego z nich i wymyśla sobie historię ich życia. Pewnego dnia Rachel jak zwykle siedząc w pociągu i obserwując „znajomą” rodzinę, staje się świadkiem wydarzenia, które już nieodwracalnie wywraca jej życie do góry nogami. Dziewczyna z pociągu staje się uczestniczką życia, które dotychczas tylko sobie wyobrażała.
Lektura wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nie dość, że służyła mi jako umilacz jesiennych wieczorów, to trzymała w napięciu, sprawiając, że nie mogłam się od niej oderwać. Uważam, że książka ta ma niebanalną fabułę i jest to coś nowego, co warto przeczytać. Polecam ją szczególnie czytelnikom, którzy są zwolennikami lektur kryminalnych, sensacyjnych.
„Buszujący w zbożu” – recenzja Marcin Wójciak III E
„Buszujący w zbożu” J.D. Salingera to z pewnością jedna z najsłynniejszych książek, jakie powstały. Powieść ze względu na kontrowersje, jakie za sobą niesie, miała swoje wzloty i upadki. Na początku drugiej połowy ubiegłego wieku (a więc niewiele po premierze, która miała miejsce w roku 1951) była mocno ocenzurowana i piętnowana, jednak przetrwała próbę czasu i wróciła z impetem w latach 80., a dzisiaj jest obowiązkową lekturą w krajach anglojęzycznych. Być może niektórzy omawiali ją w gimnazjum, ja niestety nie miałem takiej możliwości, a szkoda.
Jeśli chodzi o fabułę, to narratorem jest jednocześnie nasz bohater, a w uproszczeniu można powiedzieć, że to taka wcześniejsza wersja Kevina samego w Nowym Jorku, z tym że bohaterem jest Holden Caulfield, trochę starszy, nieco bardziej wulgarny, zwłaszcza w sferze języka – typowego żargonu nastolatków.
Powieść podzieliłbym na dwie główne części zależne od miejsca akcji. Pierwsza część dzieje się w internacie szkoły głównego bohatera oraz domu jego nauczyciela historii. Tutaj szesnastoletni Holden musi stawić czoła kolegom i – jak sam to nazywa – ich głupocie i zakłamaniu.
Druga część dotyczy już Nowego Jorku i błąkania się młodzieńca w wielkim mieście. Wkraczając w dorosły świat, natrafia na alkohol, prostytucję, przemoc. Spotyka się również ze swoją byłą dziewczyną, co przyniosło tylko dodatkowe rozczarowanie. Swoim zachowaniem doprowadza ją do płaczu. Jednak nasze postrzeganie go może diametralnie się zmienić po rozmowie z przypadkowo spotkanymi zakonnicami. Wtedy rodzi się pytanie: „Jaki on właściwie jest?”. I by nie zdradzać fabuły, zostawię je bez odpowiedzi.
Książka zachwyca z jednej strony prostotą, zarówno pod względem fabuły, języka, jak i wydania (ja czytałem wydanie XV z wydawnictwa Albatros, rok 2015), brakiem zbędnych rysunków i recenzji. Porusza poważne problemy ówczesnego i współczesnego świata. Język jest prosty, ale w oryginale jest wiele zabiegów słownych, chociażby wieloznacznych imion. Tytuł również nie jest przypadkowy: Holden uważa się za strażnika chroniącego dzieci, które bawią się w zbożu. Inspiracją do tej roli jest jego młodsza siostra Phoebe, naładowana energią dziesięciolatka. Wspiera brata, zauważa od razu, że coś jest u niego nie w porządku. Holden jest jej bardzo wdzięczny, ma wrażenie, że tylko jej może opowiedzieć o wszystkim. To przecież bardzo ważne, by mieć w ciężkich życiowych chwilach przyjaciela, choćby w postaci młodszej siostry, który będzie przy nas. Ze względu na nią Holden porzuca plan wyjazdu i opuszczenia rodziny.
Jednoczesne skontrowanie dwóch światów, młodzieży i dorosłych, rodzi wiele refleksji. I choć główna postać ma tak wiele negatywnych cech, że czasem ma się go dość, to książkę warto przeczytać.